127 Hours

.

Ile ja czekałam na ten film...




































Najpierw kupiłam książkę Arona Ralstona, potem ją bardzo szybko przeczytałam... i się zaczęło. Półtorej miesiąca skreślania dni do premiery filmu. Półtorej miesiąca omijania z daleka trailerów i jakichkolwiek recenzji, i w końcu moja cierpliwość została nagrodzona. 

Po wyjściu z kina byłam pewna, że dawno, albo nawet w ogóle, nie widziałam tak dobrze sfilmowanej książki. "127 godzin" ogląda się jak teledysk, ale...bardzo dobry teledysk. Rewelacyjne zdjęcia, szybki montaż, nieźle dobrana muzyka i najważniejsze - emocje. Nie jesteś obok, jesteś w środku sytuacji pt.: "wpadłem w szczelinę w górach Utah, rękę przygniótł mi cholernie ciężki głaz i jestem w czarnej d...". 

Bywa strasznie, klaustrofobicznie, ale też zabawnie. A wszystko na faktach. Mocnych faktach, bo film powstał po szczegółowych konsultacjach z Aronem i każda, nawet drobna, zmiana w scenariuszu była przez niego zatwierdzana. Książka vs film = kawał świetnej historii. 



PS do teraz nie potrafię przeboleć, że mimo kilku nominacji do Oskarów, film nie dostał żadnej statuetki. nawet za genialny montaż.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy